poniedziałek, 1 października 2012

o francuskim, Bradze i Porto słów jak zwykle za dużo

Więc po pierwsze Finlandzki Blog Dusi. O au-pairowaniu w Oulu, tajemnicach Muminków i Świętego Mikołaja, sztuce wychowania małych trolli i nie tylko, świetna lektura:)

Poza tym: w Porto dziś piękna pogoda. Niebieskie niebo i mocne słońce, ale niezbyt gorąco, tak że można sobie iść w sweterku lekkim i sandałach. No czyli idealne połączenie. Wróciłam do domu po pierwszej turze zajęć i tak mi się STRASZNIE nie chce iść na francuski. Mamy grupę 60osobową, zebrani ludzie z różnych kierunków, więc m.in. również nativi dwujęzyczni (portugalsko-francuscy), którzy są na pierwszym roku tłumaczenia francusko-angielskiego lub portugalsko-francuskiego więc muszą po prostu chodzić z B1, nie ma dla nich wyższego poziomu. Z drugiej strony są ci, którzy ledwo co mówią, ale znaleźli się na tym B1 jakimś trafem. Więc oni narzekają, ze to niesprawiedliwe, ze tamci są tacy świetni, ze na pewno będą mieli lepsze oceny i że oni to się przy nich niczego nie nauczą. I wszystko byłoby spoko, niech sobie dyskutują ile chcą (ok, jednak nie za dużo, bo to nudne), ale dałoby się znieść gdyby nie Ola. Ola jest Polką, studiuje romanistykę (nie w Krakowie;p) i podejście ma mniej więcej takie:

ola: kurrrrrwa, co oni się tak rzucają, co im zależy
ja: no wiesz, oni płacą za studia
o: ale co kurwa, 1000 euro to jest żadna kasa, w porównaniu do ich zarobków to już w ogóle
ja: no ale jednak trochę kasy to jest
o: no kurwa może, ale ja pierdolę, co to jest za problem, ruszyliby dupy i zaczęli się uczyć, po co tu kurwa w ogóle są
ja: no tak
o: ale mi się chce kurwa palić, chodźmy wreszcie do domu.

No i tak 2 godziny zegarowe więc jestem zmęczona na samą myśl. Na dodatek nauczycielka zapowiedziała nam, ze w listopadzie wyleją ją z pracy, bo w tamtym roku za dużo opuszczała i się spóźniała po pół godziny. w związku z tym nie da nam żadnego podręcznika, niech się tym martwi następna mądra co przyjdzie nas uczyć. Także ogólnie w kwestii tego przedmiotu: troszkę demotywująco;p

Ale wcale mi się nie chce narzekać tak właściwie:) Zjadłam właśnie dobry obiad (pierogi z tofu i szpinakiem, takie tu mają dobra w odpowiedniku naszej Biedronki - Pingo Doce), pogoda jak wspomniałam rześka i ożywcza, obok łóżeczko i dwa koce czekające na drzemeczkę (moją), a potem portugalskiego się pouczę (przemycam po cichu informacje o tych rzeczach, które powodują mój nieustanny zachwyt, mamy póki co pogodę i język, jest jeszcze trochę;)).

Dobra, to z cyklu "jest jeszcze trochę" wspomnijmy o tym, że czuję się od 3 tygodni jak turystka. Łażę sobie z aparatem, wchodzę w różne kąty, codziennie poznaję coś nowego (dziś: pierogi z tofu, słowo "encadernar" oznaczające "bindować", centrum handlowe "Brasília", godziny otwarcia biura informatycznego na wydziale, to, że maszyna do wydawania bloczków na obiad nie przyjmuje banknotów > 10 euro, dlaczego łacińskie słowo "ardeo" przeszło w portugalskie "arço", a to później w "ardo" oraz jak smakuje "bolo de arroz" - dosłownie ciastko ryżowe, w praktyce ryżu jest w wielkiej masie 1 łyżka, więc wcale a wcale go nie czuć i taka babeczka jest zapchajka dobra).

W ramach bycia turystką zwiedzam jednak nie tylko wydział i centra handlowe, ale też trochę dalej się wychylam. Więc wczoraj byłam sobie na wycieczce w Bradze. Kolebka chrześcijaństwa na ziemiach portugalskich, miasto kleru, katedra z 1070 roku, kilkadziesiąt kościołów, najbardziej znany: sanktuarium Bom Jesus do Monte czyli Dobry Jezus z Góry (nieskończenie mnie ta nazwa cieszy) oraz przede wszystkim schody prowadzące do sanktuarium. Bo rzeczywiście znajduje się na wzgórzu więc trzeba się tam wspiąć: najpierw szerokimi schodami prowadzącymi przez park, co kilkadziesiąt metrów kaplice nawiązujące do pasji Jezusa; dalej zakosy już odsłonięte się pną zygzakiem w górę, przedzielone są takimi białymi ścianami, co kondygnację fontanna przedstawiająca jeden ze zmysłów (bo to Schody Pięciu Zmysłów):






Fontanny bardzo mi się spodobały, miał ktoś jaja jak to wymyślał. Co do schodów samych to wspomniałam, że trzeba je przejść żeby się wspiąć aż do sanktuarium. Ale oczywiście to taka opcja dla szczególnie wytrwałych lub nieświadomych ilości stopni i ich stromości (patrz: kobiety na szpilkach oraz matki taszczące wózki i ojcowie targający dzieci na barana). Ja tam zadowoliłam się wyobrażeniem oczyszczającego działania takiej schodowej pielgrzymki, po czym kupiłam sobie bilet na kolejkę, która w 3 minuty dociera na górę. Schody natomiast podziwiałam podczas schodzenia, nie jest to chyba jakaś szczególna dla nich ani dla mnie ujma.
Oto i one:



Po części duchowej oddałam się uciechom ciała, więc była kawa (o tym to na pewno kiedyś osobno coś napiszę, bo nie wytrzymam inaczej, to jest kraj kawokonieczności i kawospełnienia) i były też pieczone kasztany:)) (strasznie mnie to cieszy, to takie egzotyczne i jesienne zarazem). Potem jeszcze trochę się powłóczyłam po starówce i poszłam wreszcie na pociąg, który oczywiście elegancko mi uciekł sprzed nosa chociaż byłam 20 minut przed odjazdem. Uciekł bo pomyliłam tablicę godzin odjazdów z tablicą przyjazdów, więc w momencie, w którym on odjeżdżał ja byłam w kiosku i spokojnie sobie oglądałam gazety. Więc czekałam jeszcze godzinę. Siedziałam sobie na peronie, śpiewałam razem z moją MP3 i robiłam sobie dużo bezsensownych zdjęć z ręki w stylu:



Wreszcie sama siebie siebie znudziłam:




I w tym mniej więcej momencie przyjechał pociąg do Porto. Szłam potem z dworca São Bento na autobus w kierunku Argentiny i poczułam w pewnym momencie niesamowitą radość, że właśnie tutaj jestem na tym erazmusie, a nie gdziekolwiek indziej. Nie wiem jakim cudem intuicja mi to podpowiedziała, "jedź taaaaam", ale przecież podpowiedziała, bo w pewnym momencie podjęłam decyzję, że Porto i kropka.
mhm, dobrze mi tu.

dobra, spadam, może ogarnę jednak coś na ten francuski. gdyby ktoś chciał więcej zdjęć z Bragi i z Porto w ogóle, a jeszcze nie znał adresu to zapraszam na https://picasaweb.google.com/103341326700236725987/PORTO?authkey=Gv1sRgCPvu6aPVv6ayJw .

No. Buziaki:)))

4 komentarze:

  1. zdjęcia z ręki <3 chciałabym zobaczyć reakcje ludzi, którzy widzieli jak je sobie robisz.
    te fontanny nadają się na horror, tak bardzo się nadają, na pewno jest jakiś portugalski horror nawiązujący do nich i musisz go znaleźć!

    OdpowiedzUsuń
  2. no co Ty, nie było żadnych ludzi, resztki przyzwoitości jeszcze zachowałam;) Ale faktycznie z zewnątrz musi to wyglądać zabawnie, z wewnątrz zresztą też, bawiłam się przednio;p
    Horror znajdę. Chociaż do tej pory widziałam może 2 horrory w życiu, więc czy zacznę nagle oglądać portugalskie...no nie wiem;d

    OdpowiedzUsuń
  3. cudowne to wszystko, zazdroszczę jak cholera! ale żebyś sobie nie myślała, że my mamy gorzej, to zdradzę Ci, że u nas też pogoda wspaniała. leje, ale przecież dzięki temu wyciągnęłam kalosze openerowe; jest zimno, ale przecież podczas upałów strasznie śmierdzi w przepełnionych autobusach (a właśnie, cholerne tłoki od początku tygodnia, ale kto by nie lubił towarzystwa) - także sama widzisz, to Ty powinnaś nam zazdrościć i straszie tęsknić.
    i dworzec całkiem zwyczajny mają, myśmy na euro lepsze postawili.
    :)
    Goś.

    OdpowiedzUsuń
  4. zazdrościć nie zazdroszczę. ale tęsknię. jeszcze nie strasznie, ale już się boję jak to będzie kiedy będzie "strasznie";)

    OdpowiedzUsuń