- Nie lubię mgły: lepi włosy, okleja twarz i powoduje efekt cieplarniany w skali mikro
- Wycieczka ESN to zupełnie inna jakość niż impreza ESN. Rozmowy są rozmowami i przechodzą w kolację czyli we frytki z serem w jajku czyli dostarczają niezbędnych witamin i tłuszczy (prawdopodobnie więcej witamin, więc na wszelki wypadek wmusiłam w siebie jeszcze ciastko francuskie z budyniem). Jeśli chodzi o walory krajoznawcze to zwiedziłam piwnice pełne porto (a porto zwiedziło moje podniebienie), a następnie przepłynęłam łódką kawałek w górę i w dół rzeki, pod tymi sześcioma wspaniałymi wysoooko zawieszonymi mostami
- Jeszcze a propos sera w jajku: Portugalia to jakby nie jest wegetariański raj, podkreślmy. Mimo wszystko nie poddaję się kuszącemu w Pingo Doce suszonemu dorszowi ani innym krabom dogorywającym na lodzie. Ani urokom tradycyjnego dania regionu - francesinhii. Francesinha składa się bowiem z: kiełbasy, szynki, mięsa wołowego lub pieczonego schabu oraz plastra sera, który się na tym mięsie topi i zlepia je z bułą (bo całe dobro zwierzęce wkładane jest właśnie do wielkiej buły). Jest jednak promyk nadziei: istnieje wersja wegetariańska francesinhii! Co prawda wydaje mi się, że po odjęciu całego mięsa zostaje tylko ser, a buła z serem to nic szczególnego, ale obym się myliła. O. Wikipedia pisze, że czasem na francesinhii kładzie się jajko sadzone, a całości towarzyszy porcja frytek. No, to już się robi ciekawie. Trochę jakby amerykańsko, ale to spoko, bo multikulti jest najfajniejsze:)
- Trochę wstecz: wycieczka do Santiago i okolic (Vigo, Islas Cies) była wspaniała.Jestem może leniem, ale opiszmy ten wyjazd hasłami. Więc tak: Zuza, deszcz, czekolada, katedra, kamienie, parki, autobusy, stara Brazylijka, statek, hipster, mgła, koc, churros, Tomek Sawyer, RENFE, słońce, ocean, magdalenki, macedonia, muszle, ciemny poranek, dzwony, bilety, dworce, żelki, dewocjonalia, ośmiornice, taras, Rua de Franco, Chinki, taksówka, ducados, winda, Zuza. Tyle:)
- Muszę zacząć się uczyć. Wreszcie.
- Planuję i planuję, jak ja to lubię.
Koniec relacji. A! Przy cmentarzu na Agramonte, na murze, siedzi wieczorem milion kotów. Dobra, nie milion. Ale kilkadziesiąt. Siedzą w tej mgle i błyszczą tymi swoimi wielkimi oczami, wcale nie przyjaźnie. Przechodziłam tamtędy wczoraj i przeszło mi przez myśl, że reinkarnacja może jednak istnieje i że to nie koty siedzą tylko panowie Pereira, Magalhães, Soares, Coelho, Couto itd., obserwują mnie i czegoś ode mnie chcą, a może nawet mają o coś pretensje, czegoś przede mną strzegą. Brr, następnym razem pójdę może lepiej Rua Campo Alegre.
Albo podniosę tę rękawicę.
Hm, czy wspominałam coś kiedyś o szaleństwie?
;)
a czy reinkarnacja nie powinna być jakoś tak... po śmierci?;) mimo wszystko wierzę, że koty budzą respekt. na nasz balkon na I piętrze wlazł dziś jeden, zupełnie obcy kocur i pół nocy się darł, bo nie mógł zejść. brr, wolę psy zdecydowanie.
OdpowiedzUsuńale na tego dorsza to się piszę na wiosnę, mniam:)
G.
no ale to właśnie koło cmentarza, więc zakładam, że koty to następne wcielenia ludzi tam pochowanych... Co do podziału kotoluby/psoluby to też zdecydowanie należę do drugiej kategorii, koty są takie wyniosłe i rozkapryszone. I robią hałas w nocy. I skaczą na człowieka kiedy chcą, bez szacunku zupełnie. To wszystko może oczywiście byc postrzegane jako ich urok, ale jednak wolę psią wierność i potulność;)
OdpowiedzUsuńEj Ula, to na pewno były koty T.S. Eliota http://singbookswithemily.files.wordpress.com/2010/10/old-possums-book-of-cats.jpg
OdpowiedzUsuń