Zgubiłam się dziś. Patrzę teraz na mapę i nie wiem jakim cudem mi się to udało zrobić, ale jednak! Wniosek jest taki jak zwykle, czyli że powinnam być bardziej pewna siebie w pewnych kwestiach, ale jednak zdecydowanie mniej pewna w innych, patrz: orientacja w terenie. Jeśli chodzi o przełożenie praktyczne tej uniwersalnej skądinąd myśli to po prostu powinnam mieć przy sobie zawsze plan miasta. Sprawdzać zawsze czy mam go w torebce, a już najlepiej to włożyć po jednym do każdej z trzech moich torebek i już sobie więcej kartografią głowy nie zaprzątać.
To na przyszłość. Ale dziś niestety w torebce znajdował się tylko zeszyt do francuskiego, portfel, portki, koszulka i woreczek z baletkami. No tak, bo ja miałam konkretny cel, miałam dojść na Rua do Breiner na zajęcia z baletu i tańca współczesnego i to darmowe psia jego kostka (takie ulubione powiedzenie Korytka mojego współlokatorki i druha, sprawdzimy czy czyta mnie tu czasem;)). Ale właśnie tak się zaaferowałam, tak się zagoniłam (bo mało czasu między francuskim a tym tańcem), że ulicy nie znalazłam. Poskręcałam kilka razy, wylądowałam w miejscu zupełnie niespodziewanym, doszłam pod jakiś dziwny most dotąd niezlokalizowany, widziałam kilka linii autobusowych, z których istnienia nawet sobie nie zdawałam sprawy (tak, komunikacja miejska: kolejny obszar mojej przesadnej pewności siebie), no słowem: zgubiłam się (prawie) zupełnie. No bo jednak wiedziałam, gdzie jestem tak mniej więcej i w którą stronę dom, a w którą centrum. Ale gdzie szkoła tańca - ni cholery. Uznałam swoją porażkę, zwolniłam kroku, zrezygnowałam z wyrazu twarzy pt. "busy and important" (godzina 20:25, zajęcia zaczęły się o 20) i poszłam przed siebie z azymutem "dom". I tak oto po drodze widziałam:
a) staruszkę karmiącą koty obok kubłów na śmieci: przybiegło od razu 10 osobników, w tym gruby rudy; jednocześnie obok przejechał pan na rowerze, do którego przymocowany był (do rowera, nie do pana) wózek, a w nim dwójka dzieciaków lat około 6. Dzieci krzyczały, że jaki gruby kot, ja sprawdzałam i konstatowałam, że rzeczywiście dziwnie gruby jak na ulicznika, pani go karmiła i się nami nie przejmowała. Ostatecznie to jakieś faszystowskie nie dawać żarcia grubym kotom tylko dlatego, że są grube;
b) wysoką Murzynkę ubraną na żółto, w butach na obcasie. Najpierw pomyślałam, ze jest taka niezwykła i fotogeniczna, zaraz potem, że to prostytutka. Zaraz potem, że prostytutki w ogóle są fotogeniczne. Stała w bramie i paliła papierosa, potem na chwilę się obróciła, żeby sprawdzić w szybce stan makijażu. Wtedy była najbardziej fotogeniczna. Bo to taki moment niepewności. Najpierw stoi taka wyzywająca, pewna siebie. Ale z jakiegoś powodu stwierdza, że może coś nie tak, może szminka się rozmazała, przez chwilę wydaje się taka bezbronna, myślę sobie: "czemu ona tu musi być?". Ale zaraz się odwraca, znowu mocna, trochę znudzona. Idę dalej, bo jeszcze mi da w zęby za to gapienie się;
c) dwa azulejos (niebieskie kafelki;)) przedstawiające lokomotywę, umieszczone zaraz koło domofonu, to takie rozczulające, że chce im się bawić w tak subtelne zdobnictwo
d) mnóstwo worków pełnych śmieci, wywnioskowałam, że sprzątanie miasta odbywa się w nocy i pewnie codziennie, bo (sprawdziłam organoleptycznie i szczególnie uważnie) wcale nie śmierdzi śmieciami tak jak śmieciami śmierdzieć potrafi (zbierałam kiedyś wory za całą pielgrzymką wrocławską, znaczy śmieci pozostawione przez pielgrzymów w miejscu noclegu i na postojach, potem jechaliśmy ciężarówką na wysypisko i już nie było dla nas miejsca na pace, więc siedziałyśmy na workach, częściowo pod nimi właściwie... więc tak, wiem jak potrafią śmieci pięknie cuchnąć:))
Tyle co do "widziałam". Jeszcze w Pingo Doce (tak, moja świątynia, jestem tu codziennie) spotkałam Anę Paulę (moja ulubiona Brazylijka), która przyszła na zakupy z mężem i walizkami. Okazało się, ze nigdzie nie jadą, ale do walizek pakują zakupy. Byłam ciekawa czego tyle kupują, zajrzałam do wózka i odnotowałam skrzętnie w umyśle, że to chodzi o ice tea. Dziwne. 20 kartonów ice tea i tylko 2 kartony mleka. Przez cały rok wypiłam pół kartonu (może). (ice tea, nie mleka). (mleka piję dużo za dużo jak na miłośnika krów i ich wolnych wymion).
Hm. Nazwałam się właśnie miłośnikiem wolnych wymion. Więc to chyba jest TEN moment kiedy powinnam pójść spać.
Buziaki Zmarzlaki! ;)
Nie mogłam się powstrzymać od komentarza odnośnie śmieci: po pierwsze, wiem, co czułaś, bo kiedyś zabrali nas ze szkoły na wycieczkę na wysypisko śmieci... Chyba to miało na celu jakieś uwrażliwienie na problemy ekologiczne, ale jakoś mnie to nie przekonało, bo jedyne, co zapamiętałam to specyficzny, hmmm, zapaszek. A po drugie to w Hiszpanii śmieciarki jeżdżą około godziny 2, a więc porze o której zdarza mi się już spać - wszystko wszystkim, ale wywożeniu śmieci w nocy mówię stanowcze: błagam, ciszej!
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńwycieczka na wysypisko to jest najlepsza z wycieczek, o których słyszałam:D Mary Ty Królowo;))
OdpowiedzUsuń