Zaczynam pisać, za namową Kingi i własną zazdrością - dziewczyny w Hiszpanii mają, to ja też chcę! Wstęp może później, zacznę od wieści najświeższych.
Rozdział I, Impreza ESN
Impreza dla erazmusów to zjawisko społeczne, fakt socjologiczny, nie wiem jak to nazwać, rzecz w tym, że chyba wszędzie rządzi się tymi samymi prawami, nieważne czy to erazmus w Olsztynie czy w Paryżu czy w Porto. Całkiem jak picie wina nad rzeką albo festiwal muzyki metalowej - uczestniczyłeś w tym czy nie, jakoś intuicyjnie wyczuwasz o co chodzi i wiesz (no dobra, wiesz mniej więcej) jak to będzie.
W Porto po "Flag Party" i "Drinking games party" (tak, tak właśnie) przyszedł czas na "Glow in the dark" (party oczywiście). Stwierdziłam, że przyzwoitość i zdrowy rozsądek wskazują, że powinnam wreszcie wyciągnąć z szafy t shirt imprezowy (biały, fajnie świeci przy ultrafiolecie), użyć eyelinera, przerzucić się na tryb "świetnie się bawię" i wyleźć z domu krokiem luzackim w kierunku centrum, w kierunku klubu, w kierunku glow in the dark. No i co? No i było dokładnie tak jak sobie to wyobrażałam (cóż, my tarscy zwykle mamy rację, tata zawsze to powtarza). No to ruszamy, kilka zasad imprezy ESN:
a) Przeprowadzasz kilkadziesiąt rozmów pt. "hej, skąd jesteś?", "hej, z polski, a ty?", "ja z włoch" ______ "ale tu gorąco", "nooo" _____ "ok, lecę do (gdziekolwiek), "no, do zobaczenia, baw się dobrze".
b) Przeprowadzasz kilka rozmów pt. "hi, where are you from?", "hi, I'm from Poland, and you?", "wow, ja też jestem z polski". Tu następuje trochę bardziej urozmaicona wymiana zdań, ale ogólnie najważniejsze to ustalić z jakiego miasta się jest, co się studiuje i jak bardzo nie umie się mówić po portugalsku. I czy się już było na jakiejść imprezie ESN czy nie. potem mówi się "ok, spadam do znajomych" i się spada do znajomych albo pod ścianę na fajkę albo pod ścianę się pogapić na otaczające cię odstawione na całego dziewczyny. ewentualnie na facetów, ale oni się mniej starają (chociaż żel jest w użyciu międzynarodowym!), więc jednak na dziewczyny.
c) A propos a): jest w cholerę gorąco, bo wszyscy stwierdzili, ze przyzwoitość i zdrowy rozsądek nakazują opuszczenie wynajmowanego mieszkania/akademika, przestawienie się na tryb "świetnie się bawię" i się integrowanie. Więc się tłoczysz z nimi na małym densflorze, gasicie na sobie nawzajem pety, wkładasz włosy w czyjeś drinki i, chcąc nie chcąc, wąchasz męskie klaty. (ok, faceci może nie wąchają, jednak mają nosy wyżej. no to oni wąchają sobie nawzajem żel-utrwalacz fryzur ESN).
d) Właściwie nikogo nie znasz, więc krążysz od znajomych znanych już 5 dni do znajomych znanych z uśmiechu przesłanego w kolejce do biura, znaczy international office. Jako że wszyscy są w tej samej sytuacji, krążenie jest naprawdę znaczne, więc przyjemności wymienione w punkcie wyżej się intensyfikują. Ogólnie rzecz biorąc: integracja, taka zupełnie bezpośrednia, przez przyleganie spoconym ramieniem do spoconych czyichś pleców.
e) Po 2 godzinach baunsu i krążenia i baunsu w krążeniu chce ci się zwyczajnie spać. Mimo wszystko posyłasz radosne spojrzenia wszystkim naokoło, słyszysz od koleżanki, że "to najlepszy czas naszego życia, bawmy się", udajesz, że porusza cię głębia tego stwierdzenia i (żeby pokazać, że na głębię jesteś wrażliwy) tańczysz jeszcze bardziej ochoczo, myśląc jednocześnie, że naprawdę dobrze byłoby wylądować w łóżku pod kocykiem z serialikiem/książeczką. Zaczyna się makarena. Przez chwilę naprawdę dobrze się bawisz.
f) Po 3 godzinach stwierdzasz, że już swoje odrobiłeś, życia skosztowałeś, młodości zażyłeś, możesz wracać do domu!
No i tak to. Wróciłam, wpadłam pod prysznic, potem padłam na łóżko i dopadło mnie zadowolenie. No bo jednak, ostatecznie, bilans wieczoru wychodzi na plus: usłyszałam Rihannę z porządnych głośników, załapałam się na darmowe porto (moje pierwsze w Porto, co za wstyd, z rąk Niemca!), podtrzymałam kontakty więc wciąż mam z kim pić kawę podczas przerwy obiadowej na uczelni i obczaiłam transport nocny (sukces pełen! zupełnie jak w Krakowie: odjazdy z Avenida dos Aliados /centrum/o każdej pełnej godzinie, 11 linii rozjeżdża się każda w swoim kierunku, uwielbiam ten magiczny moment!). No i się nagapiłam na ludzi, poobgadywałam ich sama z sobą tak, że na tydzień mi obserwacji społeczeństwa wystarczy. Mogę się oddać kontemplacji architektury. Przyrody. Planów. Bo nie wiem czy się zapisać na Big Reception Dinner czy nie. ?
Buziaki z jakże pięknego tego wieczora Porto, jakże przytulnej Rua da Argentina. :)