sobota, 29 września 2012

DusiaAir

Jakoś mi się tak skandynawsko zrobiło przez Duszkę i jej bloga (wspaniałego; a czy ja tu mogę wstawić linka Duszko?). A jako że tak mi się zrobiło to poszukałam na youtubie tego. Pan Snorri jest co prawda Islandczykiem, więc nie Skandynawem, ale wyobrażenie o obu krainach mam, muszę się przyznać, podobne. Zimne, świeże powietrze, przytulne bary, w których przed tym powietrzem można się schować, rekiny vel renifery na talerzu i zupełnie niesamowite, filmowe języki (znaczy nie jak z TVN, jak z TVPKultura ma się rozumieć).
Wiem, Skandynawia zupełnie nie pasuje do Porto.
Nie umiem tego wytłumaczyć, ale potrzebowałam gdzieś odlecieć na chwilę. Oulu sprawdziło się idealnie. Zaraz po nim Reykjavik.
Ale już wracam, żeby zdążyć na pociąg rano.
Brago, co tam dla mnie masz?
2:14 czyli 3:14, ciągle przeliczam czas (szkoda, że nie pieniądze uhuhu), zawsze mam jakieś myśli natręty, ta jakoś szczególnie nie męczy. może być właściwie.

// ♫ Kate Bush jakoś ciągle


czwartek, 27 września 2012

choram.

Ciągle coś. Po przyjeździe przedobrzyłam z bieganiem z miejsca w miejsce z 15kilowym plecakiem i 10kilową walizą i przez 2 dni bolały mnie plecy. Kilka dni temu zaczął mi się katar, od wczoraj jest też kaszel i ogólne zatkanie chorobowe yhy_yhy. No a poza tym wykryłam u siebie pierwsze stadium PZK i już się obawiam kolejnych etapów:(

No bo PZK postępuje i tylko w niewielu przypadkach się cofa. Hm, może uchronią mnie modlitwy Dziadka Grzesia. Uchroniły mnie przed albańskimi szejkami porywającymi dziewczęta i zmuszającymi je do pracy w burdelach, więc może teraz też zadziałają (nie ironizuję, akurat wierzę w ochronę, którą zapewniają nam najbliżsi. babcia Halina pomogła mi na przykład zdać Brzozę i jeszcze nakłoniła go do użycia przy mnie słowa "sexy"; zawsze wszystkim opowiadam, że równa baba z niej była). Ale wracając do PZK (Przejściowe Zdziwienie Kulturowe, informacje za stroną http://pl.erasm.us/poradnik-erasmusa/porada/112-Szok_kulturowy): pierwszy etap to "zaskoczenie kulturą" ("Pierwsze zetknięcie z nową rzeczywistością jest często najprzyjemniejszym stadium. Jesteś podekscytowany i raczej pozytywnie zaskoczony zwyczajami, które przez swoją nowość wydają się ciekawe i fascynujące"), dalej idą "stres kulturowy" ("możesz poczuć się zagubiony i zmęczony), "irytacja kulturowa" ("Kiedy coraz więcej norm nie pasuje do twojego wzorca twoja irytacja nieznośnymi drobnymi różnicami w zachowaniu rośnie. Zdenerwowanie może dotyczyć odmiennego od twojego własnego stylu komunikacji czy nadmiernej w twoim odczuciu uprzejmości lub obojętności mieszkańców") oraz ostatnie: "znużenie kulturowe" ("Znużenie może skutkować unikaniem konfrontacji z nowymi realiami. Niektórzy niezdrowo uciekają w samotność, albo kontakt ze znajomymi z własnego kraju"). Jako że "zaskoczenie kulturą" zaskoczyło mnie swym natężeniem, już się boję, że "stres", "irytacja" i "znużenie" będą niemożebnie stresowały, irytowały i nużyły Polskich Przyjaciół. Ale chorym się wybacza, co? Więc proszę się tam przygotowywać na wyrywanie mnie ze szponów samotności. Już w tym momencie przewiduję, że pomogą pierogi, pierogi i pierogi. :)

A może wyrywać z żadnych szponów nie będzie trzeba, modlitwy Dziadka przyniosą owoce i przez cały rok uda mi się utrzymać w pierwszej fazie? Wtedy trzeba mi będzie jakoś zatkać gębę, żebym się tymi swoimi zachwytami udławiła. Gębę najlepiej zatykają pierogi, także tak czy siak polecam mieć w domu w grudniu i w lipcu sporą ich ilość (w grudniu ruskie, ewentualnie z kapustą i grzybami. w lipcu ruskie, ewentualnie z Jagodami). 

Poświęcę chyba kilka wpisów na bardziej szczegółową analizę aspektów zachwytotwórczych, bo w jednym poście (btw. liczba mnoga od słowa "post" to "posta", to tak wg blogspot.com;)) się nie pomieści i nikt nie dotrwa do końca, ja natomiast dotrwam do rana siedząc nad komputerem, a nie jest to dobry pomysł gdyż: a) nie ma już nikogo na fb więc nuda i nie ma czego lajkować, b)jutro idę do lekarza i a nuż będzie on Przystojnym Portugalczykiem Lecącym na Farbowane Szatynki więc głupio mieć podkrążone oczy. Swoją drogą... podkrążone oczy nic nie znaczą. W końcu jestem sick&sexy :) http://www.youtube.com/watch?v=Y-DV6r2_BwE ;)

Buziaki z Argentiny. :)



poniedziałek, 24 września 2012

http://www.youtube.com/watch?v=mQqy-XP-6KQ ;)

katar i gardło boli. trochę.

oszalałam, słyszę głosy (w głowie mi ciągle gada po portugalsku albo po hiszpańsku, mruczę coś pod nosem i dopiero ze zdziwionych spojrzeń wnioskuję, że coś jest nie tak; próbuję te głosy powstrzymać śpiewając, ale to też na głos, więc z zewnątrz co za różnica - szaleniec i tyle. głosy brzmią mniej więcej tak: entonces le dije que no lo quería pero a ella no le importaba___pronto, a vida é muito mas muito difícil___homens tem muito homes_____exactamente habla demasiado rápido____os portuenses são muito amigáveis____zamknij się.)

ale nie chciałam się rozpisywać, padam na pysk. chodziło tylko o to żeby wrzucić to zdjęcie i napisać "ze specjalną dedykacją dla Zuzanny".
;)



niedziela, 23 września 2012

niedziela w pieleszach

Płynie sobie leniwie niedziela. I to całkiem dosłownie, bo leje deszcz. W taki ciekawy sposób tu pada (pewnie bywa też, że pada inaczej, no ale dziś to właśnie tak), że trudno mówić o strugach wody, tworzy się raczej coś na kształt wielkiego radosnego wiru, kłębowisko kropel przetaczających się z jednej strony na drugą, zupełna samowolka. Wszystko przez wiatr. Nie mam zamiaru się dziś ruszać z Argentiny, no ale gdybym chciała to właściwie nie wiem czy uderzać w parasol czy w kurtkę, czy nawet połączenie obu tych rzeczy miałoby sens? Przecież to leje nawet z dołu w górę. Chciałam sprawdzić na co postawili inni, ale jakoś tak trafiłam, że 3 osoby, które zobaczyłam, szły (a raczej biegły) po prostu bez niczego, znaczy zwyczajnie w bluzie. Pomyślałam, ze to może jakiś lokalny luz, ale przed chwilą wróciła moja współlokatorka Klara, Czeszka, no i też bez parasola ani kurtki. Ale to chyba też się nie liczy, bo wracała z lekcji windsurfingu (nie odbyła się, ale byli i tak na plaży i zajmowali się zbiorowym wesołym moknięciem, fajnie:)). Tak więc, podsumowując, nie wiem jak jutro się ubrać. Ale jest dobra wieść: cały tydzień ma lać, więc zdążę sprawdzić wszelkie możliwe opcje ubioru/rozbioru i wybrać najlepszą.

Więc sobie siedzę na Argentinie, zajmuję się dziś eksploracją mieszkania, czyt. wyszłam ze swojego pokoju i na dobry początek zajrzałam do nieswojej łazienki, odkrywając, że mają brudny żółty dywanik, więc my jednak z Klarą mamy lepiej, bo co prawda dywanika nie ma wcale, ale to też oznacza, że nie ma brudnego. Potem rozłożyłam się na kanapie w salonie (och tak, mamy salon świeżo, wczoraj, wyremontowany; zawsze się śmiałam, że to bezsens wynajmować na spółkę mieszkanie i zostawiać jeden pokój wolny, ale tu to chyba norma: ma być salon, ma być telewizor, kilka obrazów z ikei na ścianach i świeczki na ozdobę, ale nie do używania. i kropka). Chciałam trochę poczytać, ale jednak telewizor mnie skusił (ostatecznie to niezła rozrywka, a w ciągu ostatnich 7 lat dostęp miałam do niej mocno ograniczony), na kanale Hollywood leciało "Everybody's fine" z De Niro, o matko jak płakałam, razem z niebem, że sobie pozwolę na to nowatorskie porównanie. W filmie kilka smaczków np. to, że bohater ciągle czymś jedzie (chciałabym kiedyś czymś amerykańskim pojechać, metro, pociąg, autobus, whateva), a także to, że jedną z ról gra Kate Moennig i nie uwierzycie, ale na końcu się okazuje, że jest lesbijką! (gdyby ktoś nie oglądał to spokojnie, nie zdradzam niczego specjalnie dla filmu ważnego). Wracając do eksploracji mieszkania to potem ugotowałam sobie obiad i chciałam zjeść jak człowiek, czyt. nie zgięta na łóżku z talerzem zapchanym makaronem, który spada na klawiaturę, tylko przy stole (w salonie przy stole, sic!). Niestety, blat jest szklany, więc całą estetykę szlag trafił po minucie, makaron otoczony sosem spadł z talerza, pociągając za sobą marchewkę. Więc poleciałam po szmatkę, żeby sobie podłożyć pod talerz, ale to wcale sytuacji nie uratowało, bo szmatka zielona w pomidorki, zupełnie bez klasy.
Mimo drobnych niepowodzeń nie poddaję się i siedzę ciągle w salonie. W ramach (niezasłużonego) deseru żelki colowe, przynajmniej syfu nie da się nimi narobić. A, bo tę działkę przejęła teraz rodzina Joany, innej współlokatorki. Właśnie przyjechali, instalują ja tutaj (jest na pierwszym roku), bardzo szybko i bardzo głośno mówią i też szeroko gestykulują więc właśnie ojciec stłukł lampę, matka teraz odkurza, ojciec próbuje przekrzyczeć odkurzacz i pyta mnie czy mam abażur u siebie w pokoju (abażur ważna sprawa), matka krzyczy, że mam nie chodzić boso, bo szkło, Joana niestety nie krzyczy, ale mówi do mnie najwięcej i ja nic nie rozumiem, a ona czeka na odpowiedź, to chyba było pytanie. Jedyna osoba, która nic nie mówi to Klara, która właśnie położyła talerz gorący na szklanym blacie, zaraz ona będzie syfić, ale jeszcze o tym nie wie.
Koniec relacji, czeka na mnie serial, nie powiem jaki;p


piątek, 21 września 2012

Impreza ESN


Zaczynam pisać, za namową Kingi i własną zazdrością - dziewczyny w Hiszpanii mają, to ja też chcę! Wstęp może później, zacznę od wieści najświeższych.

Rozdział I, Impreza ESN

Impreza dla erazmusów to zjawisko społeczne, fakt socjologiczny, nie wiem jak to nazwać, rzecz w tym, że chyba wszędzie rządzi się tymi samymi prawami, nieważne czy to erazmus w Olsztynie czy w Paryżu czy w Porto. Całkiem jak picie wina nad rzeką albo festiwal muzyki metalowej - uczestniczyłeś w tym czy nie, jakoś intuicyjnie wyczuwasz o co chodzi i wiesz (no dobra, wiesz mniej więcej) jak to będzie.

W Porto po "Flag Party" i "Drinking games party" (tak, tak właśnie) przyszedł czas na "Glow in the dark" (party oczywiście). Stwierdziłam, że przyzwoitość i zdrowy rozsądek wskazują, że powinnam wreszcie wyciągnąć z szafy t shirt imprezowy (biały, fajnie świeci przy ultrafiolecie), użyć eyelinera, przerzucić się na tryb "świetnie się bawię" i wyleźć z domu krokiem luzackim w kierunku centrum, w kierunku klubu, w kierunku glow in the dark. No i co? No i było dokładnie tak jak sobie to wyobrażałam (cóż, my tarscy zwykle mamy rację, tata zawsze to powtarza). No to ruszamy, kilka zasad imprezy ESN:

a) Przeprowadzasz kilkadziesiąt rozmów pt. "hej, skąd jesteś?", "hej, z polski, a ty?", "ja z włoch" ______ "ale tu gorąco", "nooo" _____ "ok, lecę do (gdziekolwiek), "no, do zobaczenia, baw się dobrze".
b) Przeprowadzasz kilka rozmów pt. "hi, where are you from?", "hi, I'm from Poland, and you?", "wow, ja też jestem z polski". Tu następuje trochę bardziej urozmaicona wymiana zdań, ale ogólnie najważniejsze to ustalić z jakiego miasta się jest, co się studiuje i jak bardzo nie umie się mówić po portugalsku. I czy się już było na jakiejść imprezie ESN czy nie. potem mówi się "ok, spadam do znajomych" i się spada do znajomych albo pod ścianę na fajkę albo pod ścianę się pogapić na otaczające cię odstawione na całego dziewczyny. ewentualnie na facetów, ale oni się mniej starają (chociaż żel jest w użyciu międzynarodowym!), więc jednak na dziewczyny.
c) A propos a): jest w cholerę gorąco, bo wszyscy stwierdzili, ze przyzwoitość i zdrowy rozsądek nakazują opuszczenie wynajmowanego mieszkania/akademika, przestawienie się na tryb "świetnie się bawię" i się integrowanie. Więc się tłoczysz z nimi na małym densflorze, gasicie na sobie nawzajem pety, wkładasz włosy w czyjeś drinki i, chcąc nie chcąc, wąchasz męskie klaty. (ok, faceci może nie wąchają, jednak mają nosy wyżej. no to oni wąchają sobie nawzajem żel-utrwalacz fryzur ESN).
d) Właściwie nikogo nie znasz, więc krążysz od znajomych znanych już 5 dni do znajomych znanych z uśmiechu przesłanego w kolejce do biura, znaczy international office. Jako że wszyscy są w tej samej sytuacji, krążenie jest naprawdę znaczne, więc przyjemności wymienione w punkcie wyżej się intensyfikują. Ogólnie rzecz biorąc: integracja, taka zupełnie bezpośrednia, przez przyleganie spoconym ramieniem do spoconych czyichś pleców.
e) Po 2 godzinach baunsu i krążenia i baunsu w krążeniu chce ci się zwyczajnie spać. Mimo wszystko posyłasz radosne spojrzenia wszystkim naokoło, słyszysz od koleżanki, że "to najlepszy czas naszego życia, bawmy się", udajesz, że porusza cię głębia tego stwierdzenia i (żeby pokazać, że na głębię jesteś wrażliwy) tańczysz jeszcze bardziej ochoczo, myśląc jednocześnie, że naprawdę dobrze byłoby wylądować w łóżku pod kocykiem z serialikiem/książeczką. Zaczyna się makarena. Przez chwilę naprawdę dobrze się bawisz.
f) Po 3 godzinach stwierdzasz, że już swoje odrobiłeś, życia skosztowałeś, młodości zażyłeś, możesz wracać do domu!

No i tak to. Wróciłam, wpadłam pod prysznic, potem padłam na łóżko i dopadło mnie zadowolenie. No bo jednak, ostatecznie, bilans wieczoru wychodzi na plus: usłyszałam Rihannę z porządnych głośników, załapałam się na darmowe porto (moje pierwsze w Porto, co za wstyd, z rąk Niemca!), podtrzymałam kontakty więc wciąż mam z kim pić kawę podczas przerwy obiadowej na uczelni i obczaiłam transport nocny (sukces pełen! zupełnie jak w Krakowie: odjazdy z Avenida dos Aliados /centrum/o każdej pełnej godzinie, 11 linii rozjeżdża się każda w swoim kierunku, uwielbiam ten magiczny moment!). No i się nagapiłam na ludzi, poobgadywałam ich sama z sobą tak, że na tydzień mi obserwacji społeczeństwa wystarczy. Mogę się oddać kontemplacji architektury. Przyrody. Planów. Bo nie wiem czy się zapisać na Big Reception Dinner czy nie. ?

Buziaki z jakże pięknego tego wieczora Porto, jakże przytulnej Rua da Argentina. :)