niedziela, 9 grudnia 2012

wykrzykniki w nawiasach i marakuja

Żyję od kilku dni w światach równoległych. Jestem niby tu, zdaję kolokwia, uczę się do egzaminów, piszę prace zaliczeniowe, chodzę na spacery nad ocean, mówię i czytam po portugalsku, jem śniadanie w towarzystwie porannego dziennika telewizji RTP, słowem - wszystko po tutejszemu, portowemu. Ale jednocześnie czuję, że powrót do domu zbliża się wielkimi krokami i czym bardziej to czuję tym mocniej tęsknię. A czym mocniej tęsknię tym częściej słucham świątecznych piosenek, które zawsze towarzyszą mi przed świętami w Polsce, sprawdzam wiadomości na gazeta.pl (i pudelek.pl, również!), wyobrażam sobie te wszystkie miejsca, które na mnie czekają (niecierpliwie!) i spotkania, które te miejsca wypełnią (przepełnią! nadpełnią!), próbuję sobie przypomnieć co to znaczy, że jest "naprawdę zimno" i ekscytuję się na samą myśl, że będzie można (trzeba!) założyć czapkę. Reasumując - bardzo się roztkliwiam.  
R. znalazł jakoś "swoimi tajnymi sposobami" piosenkę i przesłał mi link. Nie wiedziałam, że aż tak mnie wzrusza (piosenka, nie R., chociaż on też - zawsze kiedy zaskakuje mnie wiedzą polonistyczną, którą nie ja mu przekazałam), że sięga aż tak daleko, że jest kluczem do Starego Świata - domu na ulicy Piaskowej, świąt z Babciami, kapusty podgrzewanej na blasze starego węglowego pieca, prania wynoszonego na ciemny strych i przypinanego przez Mamę dużymi drewnianymi klamerkami, łysawej, plastikowej choinki, którą stroiliśmy z Tatą w Wigilię albo dzień przed (wiem, teraz też stroimy, ale już nie tamtą choinkę; no i to przecież zupełnie co innego kiedy się jest dzieckiem i Tata opanowujący chaos splątanego tysięcznie łańcucha lampek wydaje się Prawdziwym Bohaterem:)). Tak - starzeję się i nostalgicznie mędzę, a co! Bardzo mi z tym dobrze. To znaczy. Bardzo mi z tym naturalnie i koniecznie. I świątecznie:)
Ale jakby nie było wciąż jestem tu. Więc może garść aktualności: wczoraj nad oceanem słońce prażyło zupełnie bez skrępowania, więc sweterek biały z odsłoniętymi plecami i rękawem 3/4 sprawdził się znakomicie. Ja w ogóle jestem absolutnie oczarowana tutejszym klimatem i nie piszę tego wszystkiego po to, żeby się przechwalać (bo to przecież żadna moja zasługa, że tu tak ciepło; poza tym napisałam, że za rodzimym zimnem już - mimo wszystko- tęsknię!) tylko dlatego, że nie dowierzam i że wciąż niestrudzenie prowadzę obserwacje dotyczące tego jak wielki wpływ ma pogoda na nasze samopoczucie (oczywistość, ale dopiero teraz mam niezbite dowody). W Polsce od listopada do marca chodzę przybita, śpiąca, ze zwieszonymi uszami i niepomalowanymi paznokciami (tak, jest związek!). Tu - w duszy wciąż październik/maj na zmianę. Czasem robi się listopadowo, bo jednak są dni deszczowe i szare, ale to tylko czasem, poza tym co to za listopad, kiedy trawa wciąż soczyście zielona. Chodzę i się tą naturą zachwycam, a R. się zachwyca, że ja się zachwycam (ewentualnie się wkurza jeśli to "się zachwycanie" powoduje moje 15minutowe spóźnienie, ale to tylko raz się zdarzyło;)). 
8 grudnia, a człowiek je sobie croissanty z czekoladą na plaży, okulary przeciwsłoneczne ma na nos wsadzone, bo słońce się odbija od wody i oślepia niemożebnie, popija sobie zimny marakujowy sok i jeszcze czasem dostaje czekoladowo-brzoskwiniowe całusy od towarzysza pikniku. To jest niesamowitość, gdzie-ja-jes-tem?!
Koniec, praca z historii języka czeka (bardzo czeka. woła, krzyczy). Na koniec wstawiam bezczelnie prognozę na najbliższy tydzień. Zresztą bezczelnie - już to wytłumaczyłam, że wcale nie bezczelnie, achch, mimo wszystko czuję się winna;) O, może dlatego, że zestawiam dwie prognozy... No ale kurde, bez jaj, sami powiedzcie!



A! A na górze, po prawej stronie wpisu wstawiłam baner Pajacyka. Klikajcie;)
Ściskam. Z Argentiny jak zwykle, gdzie szyby zaparowały, bo pranie się suszy. 

poniedziałek, 3 grudnia 2012

you and me

Ach, miało być dalej o Maderze! Ale wiecie jak to jest kiedy czas mija i przynosi ze sobą kolejne wydarzenia w związku z czym te poprzednie trochę bledną? No więc właśnie. No to może niech za ciąg dalszy opowieści Maderskiej posłuży zdjęcie w tle (tu, na blogu, pewnie aż do świąt mniej więcej;)) ilustrujące wspaniale część słów-kluczy, pod którymi bym tę wyprawę zamknęła: zieloność, ocean (czy już pisałam, że oceanu to ogrom i że horyzont nigdy nie był tak daleko? to ostatnie to chyba komuś w wiadomości/smsie napisałam, ale się powtórzę, bo dokładnie takie miałam wrażenie!), skały, krystaliczne powietrze, przestrzeń... Pozostałe klucze to: egzotyka, deszcz, słońce, fale, poncha (likier miodowo-cytrynowy), eukaliptusy, banany, góry, zupa rybna, wiatr, język portugalski i łatwiutkie stopowanie. Ot:)

... a tymczasem na kontynencie! Temperatura: 10-15 stopni. Przeważnie słonecznie, czasem mgliście i chmurzyście (jak w tym momencie), w związku z czym i chłodniej. Platany i kasztanowce straciły już większość liści, ale takie na przykład eukaliptusy to teraz właśnie kwitną! Więc zdarza się, że zaraz koło nosa przeleci mi pijana pszczoła:) Poza tym sporo też róż. I żywopłot przed domem ciągle zielony! No i palmy też zielone, najbardziej lubię te, które wyglądają jak wyrośnięte ananasy. Takie tam żarciki natury, doceniam wysublimowane dowcipy;)
Zaskakuje mnie ta niekończąca się wiosna wszędzie  wkoło i, tym bardziej, zaskakuje mnie, że tu też będą święta! A zapomnieć o tym trudno, bo (tak jak w Polsce) sklepy przystrojono bombkami (kr. bańkami;)), łańcuchami i innymi świecidełkami. Z artykułów oryginalnych: choinka z dorsza w Pingo Doce (zrobiłam zdjęcie telefonem i teraz nie jestem w stanie przenieść na komputer, bo nie mam kabeeelkaaa, dodam jak tylko go w domu w Polsce znajdę!). Póki co muszę więc zaproponować ćwiczenie wyobraźni: takie oto płaty ryby udają choinkowe gałęzie, więc są przymocowane do stelaża od najmniejszych u góry do najsroższych na dole. Prawdziwa choinka musi mieć ozdoby, nie może sobie pozostać taka ot, łysa. Więc do każdej "gałęzi" przytwierdzona jest kokardka. Ha, a jak przytwierdzona? Przewiązana przez rybi ogonek czyli koniec gałęzi, ot co! :D W życiu takiego dzieła sztuki użytkowej nie widziałam, uwierzcie, katharsis w dziale rybnym jest możliwa! (miałam problem z rodzajem gramatycznym słowa "katharsis", w razie wątpliwości: http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=8903;)). W bufecie uczelnianym też dbają o nasz rozwój estetyczny. W rogu pomieszczenia ustawiono więc instalację pt. "Dmuchany Święty Mikołaj czeka na Oblężenie". Nazwa, wbrew tendencjom sztuki współczesnej (upraszczając), odzwierciedla bezpośrednio stan rzeczy, aczkolwiek odkrycie tego co autor miał na myśli/co chciał odbiorcom uzmysłowić jest, tym razem zgodnie ze wspomnianymi tendencjami, trudne, jeśli nie niemożliwe. Dmuchany, biało-czerwony Mikołaj wyłania się z wnętrza dmuchanej, czerwonej fortecy, zawisa na kilka sekund w powietrzu, a następnie znowu chowa się w jej wnętrzu. I tak non stop, cały dzień. Instalacja doskonale wpisuje się w przestrzeń bufetu - tu ludzie też wchodzą i wychodzą, pojawiają się i znikają, tworzą iluzję bycia, kiedy tak naprawdę wcale nie są... Tak. Chyba już macie wyobrażenie. ;)

Tak więc święta święta coraz bliżej. I ja już niedługo wracam, ale się cieszę! Jak? Ogromnie:) Piosenki świąteczne już bez opamiętania (http://www.youtube.com/watch?v=aTtZdJ3UXuM, np.). Myślę o prezentach. Planuję. Wyobrażam sobie. Czekam. Sprawdzam pociągi z Modlina do Katowic. Autobusy z Katowic do Krakowa. Pociągi do Łodzi (?;)). Będę w Polsce 23 dni. :)

A potem tu wrócę. I tym razem przyjadę już do konkretnego Porto, nie tego z mapy i zdjęć, tylko do mojego, ciepłego, przytulnego, kawowego, wiosenno-jesiennego, Argentinowego, FLUPowego Porto. I wskoczę prosto pod wielki koc, który dał mi Ricardo. Albo razem wskoczymy, haha :))

Fajnie jest. 

http://www.youtube.com/watch?v=H8rumyup0Os , słuchanie obowiązkowe! ;)